W spuściźnie artysty zachowały się dwa obszerne zespoły jego listów do dwojga różnych adresatów, nie licząc pojedynczych kartek i listów do innych osób. Pierwszy zespół to listy do narzeczonej i żony Antoniny z Rożańskich Spychalskiej, głównie z lat 1926–1927 oraz z 1929–1946.
Drugi, to 82 listy do przyjaciół: Stefana i Ireny Szmajów, pisane od 1939 do 1946 r., niektóre zdobione rysunkami. Poniżej zamieszczamy wybór z tego właśnie zbioru; czasem jest to cały list, niekiedy tylko fragment [Pocztówki oznaczono ].
Listy te – jak się wydaje – charakteryzują dość wszechstronnie stosunek Jana Spychalskiego do sztuki, jego poglądy (kiedy nie zapomnimy oczywiście o respektowaniu przez piszącego okupacyjnej cenzury) oraz warunki bytowania podczas trudnych lat wojny. Przybliżają postać i osobowość artysty, a także dają satysfakcję zetknięcia się z oryginalnym
i wieloznacznym stylem literackim. Z konieczności pomijamy drugą stronę epistolarnego dialogu, czyli listy Ireny i Stefana Szmajów.
Wybór zamieszczony w języku angielskim jest odrębną, skróconą wersją.
Droga Iro
9 XII 1939
Dzisiaj otrzymaliśmy list twój, mylnie pewnie datowany, bo 3.XI. Bardzo żeśmy się ucieszyli
i gorąco Ci za wiadomość dziękujemy. Dowiedziałem się gdzie Ewertowie przebywają. Dzień
w dzień Was wspominamy. Nie pisałem, bo nie znałem nazwy obecnej ulicy Świętojańskiej. Chociaż to niezupełnym usprawiedliwieniem, pióro nie wchodzi po prostu nieraz do ręki. Dojutrkujemy, dzieci dość zdrowe, do szkoły chodziły, znowu przestały. Od Stefana nie mamy od jakichś dwóch tygodni żadnych wieści.
Z Agnieszki spora dziewczynka, a chrzestne dziecko Stefana, Rózia, koźlę skaczące po obręczy.
Wybacz, że Tola nie wtrąca się do listu mego, lecz zajęta sprawami i kłopotami domowemi. Zdrowie moje nieco szwankuje, dobrze, że dopisuje lepiej Toli oraz dzieciom.
O nieszczęściu jakie szwagra i brata Waszego spotkało donosił nam Stefan, choć, zdaje się nie miał wtedy pewnych jeszcze wiadomości.
Istniejemy na razie, kołaczemy się i cieszymy każdej wieści o przyjaciołach i znajomych.
ściskamy Was wszystkich wespół i każde z osobna
Jan
Odezwij się znowu Kochana, kiedy tylko będziesz mogła, choć kartkę przyślij...
Pokłoń się Zosi Bederskiej.
Kochany Mój
20 XII 1939
[...] Tymczasem otrzymaliśmy dzisiaj obszerny Twój list z dwakroć wyrwaną Światu Kochaną Twą gębą.
[...] Jak i Ty pragnę nieraz zobaczyć się z Wami, zniknąć wśród Was jak w orzeźwiającej wodzie. Ach, maluję, odbywa się to powolnie i boleśnie. Z najbliższego naszego grona są Piasecki i Taranczewski. [...] Co będzie, skoro wyczerpie się to, co mamy, nie wiem nie wiem [...] Znajomych coraz mniej [...]
Jan
Kochani
9 V 1940
[...] Dzięki Bogu pracuję od maja w bibliotece archiwalnej. Strudzony wracam jak koń. Osiem godzin pracy, do tego dwie niemal godziny drogi w jedną i drugą stronę. Mam otrzymywać pięćdziesiąt fen. za godzinę, może nieco więcej. Chleba znowu nieco w ręku. [...] Drzew po tej zimie dużo czarnych zupełnie, które Ślicznie odbijają się od cudnej majowej zieleni. Wsiąkłoby się
w jaką grudkę czerstwej ziemi i malowało majowy obrazek, mimo że ich tyle widać (było) po ścianach przeróżnych miłośników piękna (przyrody). Może i Velazquez takimże majokiem, kiedy mu dusza rozetlała w Rzymie. Co dzieci – co Wy? Dość zdrowi nasi i radzi, że mogą dowoli przebywać na dworze. Odezwijcie się prosimy gorąco i ściskamy Was serdecznie
Jan
Kochani Iro Stefanie
18 V [1940]
W samą porę list Wasz nadszedł. I owa sonata Didone abandonnata piękna chyba podwójnie. Nie mając papieru innego piszę na wydartym z najdroższego almanachu mego – pamiętnika otóż muzycznego, który chyba gdzie w Buenos Aires ujrzy Światło dzienne. Sądzę, że wywędrujemy, ile pozwolą, daleko za morze, pragnąłbym uczynić to wespół z Wami. Pisaliście właśnie w dzień mych imienin, odpiszcie więc znowu Kochani i pokrzepcie słowem jakim zaprawionym mocą Waszą serdeczną, bo ginę już i upadam chwilami do cna i zupełnie. Dziś właśnie strasznie czuję się opuszczony, chciałbym pomocy i otuchy a nie wiem gdzie jej zaczerpnąć. Serce mi się kraje, gdy patrzę na dzieci. W domu to siedzi, trochę rachują i niemieckiego się uczą, na pianinie brzdąkają, zabawiają się jak mogą i jak umieją, Śmiechem i kłótnią, rosną jak tykwy a nie ma czasu ani myśli, by te młode dusze jakoś ukształcać. Agnieszka rysuje jakby demona w sobie miała, Joanna od czasu do czasu jakiś rym wysmoli, Rózia na naukę chodzi, Marek czyta i bąki zbija. Teraz dzień cały prawie jestem poza domem, istna rozpacz. O siódmej wychodzę, wracam około piątej, dostaję tygodniowo dwadzieścia i dwie marki. Niewiele to na nasze grono, lecz dziękujemy Bogu i za to. [...] Staram się, staram niejedno zrobić, lecz myśli chwilami brakuje w głowie a pędzel z rąk wylatuje. Siedzisz i patrzysz w chłodne niebo ponure, a drzew jak było tak jest nieco zielonych a więcej czarnych. Grzędy w ogrodzie się obsiało, lecz szare to i martwe, nic prawie nie wschodzi. Rok klęski słowem nas czeka? [...] Pracując jakoś myśli w jeden kąt się zegna, choć
w domu roje innych upartych, nie odpędzonych na cię czekają. Tyleć Drodzy smętnej ewangelii na dzisiaj – co jutro? Drży się już przed każdym dniem. [...]
Jan
Drogi mój Stefanku.
21 V [1940]
[...] Proszę i błagam, by sił starczyło i zdrowia, by nie zginąć i przepaść w odmęcie, jaki się zaczął. [...] Zdawałoby się, że nie ma, przynajmniej w zasięgu zmysłów i rozumu ludzkiego, spraw niepojętych, a dzieją się jednakże rzeczy niezrozumiałe, choć można by je zaliczyć do codziennych. [...]
Jan
Drodzy Iro Stefanie
10 VII [1940]
Tysiączne dręczą mnie wyrzuty, że na list Wasz nie odpisałem dotychczas. [...] Lecz wybaczcie, bo jestem gnany jak koń [...] Wyruszam o siódmej, wracam o piątej, zjem niby to obiad, odsapnę
i dzieci trochę uczę. Kolacja i grzebię, ile mogę coś dla siebie, rozmawiam chwilę z Tolą o marnościach Świata tego, o tym co będzie [...] – i znowu myśl, że tam siedzicie a nie piszecie [...]. Milanówek też milczy [brat Florian – A.Ł.] od dwóch tygodni prawie. Wszystko to niepokoi. Siedzimy jeszcze wprawdzie, lecz co kilka dni ktoś zagląda. Lato ledwo zaczęło się, kłopoczę się co będzie zimą. Czy będzie czym palić i za co. O znajomych pytałeś. Wiem że przed miesiącem był jeszcze Skotarek, odwiedziłem go kiedyś i spotkałem go. Było to jednakże w marcu. Nie wiem dziś co się
z nim dzieje. Zwykłem zbierać znajomych i przyjaciół jak paciorki, jeśli ktoś zaszywa się uparcie w własną skórę, tracę chęć do takich wypraw i poszukiwań, a teraz nie mam czasu. Wiem, że był też Wroniecki w początku wiosny, w barakach jeszcze, gdzie przeszedł zapalenie płuc. Dalej szwenda się po Archiwum, w którym pracuję, Artur Maria [Swinarski – A.Ł.] – jak cień – bo nie widziałem go. Tatuś jest [dr Tadeusz Zieliński – wspólny przyjaciel z młodości – A.Ł.] – przepadł dusza. Rozmawiałem z nim ostatni raz zeszłej jesieni. Jak to wszystko daleko, a dnie gnają i pędzą i nie pozwolą oprzytomnieć. Widuję się co niedzielę z Taranczewskim, którego u nas poznałeś Stefanie i Pogowskim – pracował w Muzeum jako konserwator. Tyle nas rozbitków.
Kochani Irenko Stefanie nie gniewajcie się na nas, Tola zajęta domem, tylko pisujcie i wspierajcie nas myślą swą dobrą i pamięcią.
ściskamy Was serdecznie i całujemy, tudzież dzieci
Jan
Drogi Stefanku.
30 VIII [1940]
[...] Siedzimy na razie spokojnie i dobrze czujemy się w nowym mieszkaniu. Niejedno trzeba naprawić przed zimą, dosłownie drzwi, okna, by zimno nie dokuczało. Nie wiem czy wam pisałem, że i Tola od zeszłego tygodnia pracuje. Bardzo to nam pomoże, dzieci będzie można nieco lepiej odżywiać.
[...] Sztalugi gdzieś mi wynieśli na strych. Ale właściwie to nie mam ani kąta, by machać nieco pędzlem, nie mam też na razie zdrowej ochoty ku temu. Czy i to pójdzie w las, czy przerwa spiętrzy skupienie? Pragnąłbym tego, choć czuję, jakby mi coś z pod serca wydarto. Napiszcie nam znowu słów kilka Kochani Iro Stefanie – ściskamy Was serdecznie i dzieci Wasze
Jan
Drodzy Irko i Stefanie
21 XII [1940]
[...] Co dzień o Was myślimy, oczekiwaliśmy Ciebie, Irko; nie mogę jednakże wybrnąć z ciągłych kłopotów materialnych, biegam po prostu jak fryga, bez wytchnienia nieraz, by zdobyć nieco drzewa lub węgla. Drżeliśmy z zimna – dzisiaj napaliliśmy trochę, zelżało do tego, piszę tedy szybko, szybciutko, by Was, Kochani, dosięgnąć życzeniami. [...] Niejednej doznaliśmy pomocy przed Świętami [...] Wydaje mi się często, jakbym po raz pierwszy oglądał „człowieka”, że rozdawałbym z wdzięczności obrazy, lecz trzeba się powściągnąć. [...] Mimo wszystko ars longa – gmera się coś w duszy, serce się ściska, bo czasu tyle ucieka, z nim wespół spraw tyle i rozgrywek wewnętrznych, które snem letargicznym zapadają w nicość bezpowrotną. Niewykończone stają mi się obce, rodzących natomiast nie mam możności ani drasnąć. Rozpacz. Nie wiem, czy szczęściem to nazwać, skoro po kilka razy obraz maluje się jeden, czy szczęściem to, jeśli jeden goni drugi, ile zdołasz i wydołasz. Ach, Stefanku Złoty, rozkosz i udręka. [...]
Jan bez ziemi
Tola i dzieci
22 I [1941]
[...] Co dzień wracając, oglądam ach, cudne, Stefanku pastele, że w grdyce dławi, takie kolorowe rozpływające się jakby w dotyku – pędzle – farby nie tak miłe może jak dawniej, lecz zawsze oko sycące – rozpaczam, co będzie z malowaniem, kiedy żywot wiedzie się teraz iśie zapracowany
i zafrasowany. Jakbym w się wysychał, może z wiosną trysną soki Świeże. [...]
Jan
18 II 1941(?)
[...] Wojna wżera się coraz głębiej w serce, że staje się aż bezpodstawna. Może nie potrzebuje żadnego uzasadnienia jak każda ostateczność człowiecza? [...] Czy jest taką ostatecznością, jak Śmierć? Chciałbym dla niej znaleźć wreszcie argument jedyny, nieodzowny, a nie mogę go przyłapać; [...] Beznadziejnie zresztą kroczymy Śladami tysiącleci [...] Wieczne utrapienie do tego ze sztuką. Regeneracja więc Świadomości / wrastam w to zagadnienie po cichu [...] Czy nie siedzimy i tkwimy i tutaj na wiekowej jaskiniowej płaszczyźnie? [...] Co więc zrobić – uciec od przedmiotu, było przecież niedawno – wrócić do przedmiotu, absurdem, skoro u jego piersi wciąż tkwimy, transponować, jeśli sztuka w założeniu już transpozycją, a może nią nie była w istocie dotychczas, próby mechanizacji były, próby uczasokrotnienia były – a może to co było, w dzisiejszej konstelacji – każdy obraz powinien być inny odmienny? Mówią, że to nieorganicznie – dla czego?
Gdy każda koncepcja biegunowo odmienna – stąd i technika i przestrzenność i kolor? [...]
Jan
Kochani
Wiosna [przed 20 III 1941]
[...] Oddychamy wszystkim co przychodzi od Was. Dziękujemy za wiersz i za ciepłe Twe wynurzenia, jak i za kochane „bzdury” Stefanie drogi, jaśniejący jak miesiąc bez końca. Tak się z Tobą zgadzam, że przekreśliłbym [w znaczeniu „przepisałbym” – przyp. red.] najchętniej wszystko, co sobie pośpiewujesz w duszy. Najprostszy chyba pęd drzewa cudnego, piąć się ku niebu. I to było wieczyście i tak pozostanie na szczęście Twoje oraz nasze.
Wszystko było – od życia po Śmierć – jednakże nie unicestwisz tych spraw swym cudzysłowem, nie odbierzesz im ni uroku ni grozy ani wreszcie zapładniającej mocy. Przecież to taki dawny ów zarzut zakłamywania czy inaczej za pomocą sztuki, że nie wiem, czy warto pisnąć o nim. Nawet o nawet Michelagnielo rzekł w jednym z swych – jakże pięknych – sonetów, że sztuka (nie pomnę jego czy w ogóle) była jedną wielką pomyłką. E pur si nuove. Okłamywanie w sztuce siebie czy drugich, to rzecz dla sztuki w sumie mało ważka, wydaje mi się też sprężynką niezbyt ważną, ile zupełnie nieistotną, bo nieistniejącą w ustroju pochłoniętym przez jej zagadnienia itd. [...]
Jan
25 VI 1941
[...] My jak w szalonym młynie nieraz – ani chwili spoczynku – tam leć, biegnij tu, wszystko rwie się do ciebie ( z pędzla) – ani rusz Stef. Kochany, skrzat siadł Ci na nosie – nie malujesz, piszesz. Kto Ci zadał? Przecież to tak obce – i wrogie sobie sprawy – Świat trzeszczący w każdej grudce
i karły z olbrzymów – a Śpiące w tubach farby, że dziw aż bierze, jak może jedno drugie wytrącać z roli. Tu takie cudne możliwości, jeszcze zawsze, tam przygniatająca jednostajność i położenie bez wyjścia. Może to jedynie martwić, iż sztuka pozostała arabeską, ale i to słuszne w epoce żelazno-kamiennej, jaką przeżywamy. Cieszy to, że długo chyba jeszcze pożyje biedny rodzik ludzki, skoro tyle wieków trzeba było na wypocinki, które w każdą skórę wsiąkają, jakiej barwy by była, więc potrwa zanim ujrzy chromatyczną, cudnie białą tarcz w rozpędzie. Spluń tedy w kąt
i maluj. [...]
Kochany Kochany Stefanku
2 IX [1941]
[...] nie mogę sobie dać rady z tą ciągłą udręką.
[...] W niedzielę chcę jeszcze zawsze coś malować – lecz to wszystko stracone. Napiszcie i napisz co malujesz i jak?
[...]
Jan
Droga Iro.
17 X [1941?]
[...] W duszy gdzieś ta wojna odeszła ode mnie daleko, bym spokoju miał trochę, tyle rzeczy pragnąłbym zrobić, może poszczęściłoby się w niejednym. Więcej teraz miotła w ręku niż pędzel. Sen mnie wciąż trapi ten sam od bodaj trzech lat – przecudna górska droga, którą wędruję. Co znaczy? [...] Ochotę do pracy mam, wszystko daremnie. [...]
Jan
Kochani
28 X [1941]
Niespodziewanie szybko zawitało Twe piękne drzewo żywota, Stefanku Drogi. Dużo nam sprawiło radośi; Joanna nie posiadała się wprost, wytykając ojcu, że nie robi tak pięknego drzewa. Rysuje, ile czasu jej starczy, Agnieszka zaś jak z rękawa wytrząsa mańkutem stronę za stroną dziwaczne dziewczęce swe postacie. Korzysta – Joanna – z obecności Pogowskiego i Taranczewskiego, orzekła zresztą, że Taranczewski pewnie najlepiej z nas maluje, ponieważ ma Śliczne ręce malarskie – Taka to z tej kuchareczki i gosposi zapalona rysowniczka i bajek i wierszopisarka. Robotem stałem się do cna – za żywnością biegam, w domu pomagać trzeba, malowanie moje od kilku tygodni do tego zeszło, że pudło z farbami otwieram około południa w niedzielę, zaczerpnąwszy zapachu farb, zamykam je pod wieczór. Nie rozpaczam już. Tak jestem spokojnie sterany. Sprawiłem sobie kilka zeszytów Die Kunst im Deutschen Reich – czytam, oglądam, by przyjrzeć się tej sztuce nieco. Słowa mało mówiące, o znane nam zresztą sprawy potrącające bez artystycznego zgłębienia, bez polotu jasnego oraz napięcia treściowego, czego zresztą pod innym względem rewolucji tej nie można odmówić. [...] Co dzieje się ze sztuką francuską, włoską nie wiemy od lat dwóch, może mi się uda co dostać z Rzymu – żony tam kuzynka siedzi zamężna – aktualnego. Chciałbym porównać nikłą linię swego żywota malarskiego z tamtymi wielkoludami – Pisma wspomniane nie dały mi nic, lecz pachniały chociaż troszkiem artystycznej atmosfery, ach pławić bym się chciał w niej i stopnieć jak ogarek. Nie zaznałem jej przecież niemal poza domorosłą, pragnąłbym, by reszta życia zetlała mi w niej. Może więc będzie jej więcej we włoskich, co podsyci trochę i rytmicznie duszę rozkiełzna. Tak wojna chwilami uchodzi, by czasu mieć więcej dla siebie i drobinę spokoju – skupienia. Stefanku Kochany, i tak dość wysycham. Pomyśl, muzyką upajam się przed afiszami Partite – Concerto – Sinfonia – idąc do biura, staję i słucham. Albo w tej Deutsche Kunst – Weiner Frimen empfehlen sich – Galerie Moser – Alte Kunst-Gemälde Graphik – Olgemälde itd. – rozpacz jaka? Wykolei nas ta wojna czy też przeobrazi, urzeczywistniając tęsknotę naszą przede wszystkim artystyczną?
[...]
Jan
Kochani Iro Stefanie
8 I [1942]
Szalenie ucieszyłem /liśmy/ się listem pięknym (-i- ?) pięknie napisanym, że czasu było potrzeba tyle, by go w sobie zataić. Łacno wystrzeli, zdaje się, nieraz słowo zmierzające do sedna rzeczy, jak też wszystko
z sobą spowite, by nie rzec poplątane. Ani słowo nie rozwiązuje sprawy ani piękno nie mieści w perspektywicznym spojrzeniu, wskaźniki to do rzeczy czy wiadomych? Nie wysuniemy się z sprzętu panterejowego, jakżeż dziś hałaśliwego? Co nas poderwie, wepchnie po prostu wewnętrznie na szczyt, jakaś czapa Tiepola czy della Francia’ i szczeknięcie gwiazd działające na ludzi, rozwiązywanie społecznego równania, malując zaś ustosunkowując się, działając dążymy z wiatru do ciszy po Conradowsku z cyklonu
w passaty – By raz życie przyłapać na gorącym uczynku! Swe życie i drugich, między biegunami ... improwizacja. Ponieważ cudne te struny obie żądają, nie mogą istnieć, godzisz się Stefanku? – bez nader czułej artystycznej pewności, nie pozbawionej cząstki ekwilibrystyki – Seurat – wiem, że płyciutki to serdeczny argument – więc chciałoby się czynić konsekwentnie, z czego powszechnie kiermasz powstaje, dobrze nam znany. Skoro dążenie uparcie konsekwentne wiedzie do absurdu, niekonsekwentne do szwanku, jak związać strop? Jeśli już dzień nie przeczy dniowi to rok roku lico zasłania. Przyjrzysz się z bliska temu fetyszowi, bo jeden strzęp optymistycznie wykarmiony [...]
Malujmy Stefanie dalej. Jak to było za onych „błogich” czasów Michałowo Leonardowskich we Włoszech. Gdzieś kule stukały o mury, klingi łby płatały, uciekali, gnali i swe robili. I maluczcy gmerajmy pędzlem, póki ciepło w garści.
Niech będzie Wam, Kochani, rok nowy błogi i szczęsny.
ściskamy Was, całujemy i prosimy o głos.
Jan
Drodzy Iro Stefanku
14 II [1942]
[...] Wracając dzisiaj kurierowym pociągiem, po naszemu tramwajem – przyglądałem się twarzy niewieściej, pospolitej zresztą, otoczonej włosami ocre brun, podłużnej – piękniej – owalnej – jajko cudnokształtne z rozrzuconymi na niej ach jak pędzlowato Światłami. Tak się w nią wpatrywałem, że spoglądając na mnie, posądzać mnie mogła o inne chutliwości niż o to, że po prostu tylko kolorowa bajka we mnie wrzeć zaczynała. [...] Twarz więc ta niewyjaśniona, bo niemalowana, twierdzę, odsunęła w czarny kąt i wojnę i troski [...] Malować chcę, muszę i będę, sławy nie – jestem bezradny wobec tego zagadnienia, słowa fabrycznie rozpalonego – to poza mym widnokręgiem malarzyny, dlatego słusznie ach Stefanie – zepchnąłeś dokuczliwe pytanie syna swego na Ślepy tor.
Stworzonkiem jestem wrażliwym na legendy byłe i dokonywujące się, które jak owa biedronka wspina się, Śniąc i jawiąc, z mleczną rozkoszą po Jakubowej drabinie, tylekroć, wiesz, malowanej. [...]
Za wszystko starczy, całujecie się ze mną w tej wspólnocie – melodia niech będzie Rossiniego – ów Caravaggiowski młodzieniec, z poza którego Manet wygląda, itd. Bez najsłodszego końca. [...] Gdzie pracujemy – w Archiwum na Łysej Górze (na Górze Przemysława). Gauguin – skąd – dokąd? Szkoła Prousta – właśnie Czasu jego utraconego – jak miła by Ci była Albertyna disparue. [...]
Całujemy Was, Kochani, z serca ściskamy i do niego przytwierdzamy, póki sił, Wasi, Wasi
Jan
28 II [1942]
[...] Ujrzysz kiedy szkice moje docna pokiereszowane i wyboiste, zepnie je jakaś tęcza – pismo i szkic, dziełko i malowidło. [...]
Chciałem mieć jak małpka dwa lusterka, jedno lśniące drugie mętne oba się stłukły, causa finita – piszmy tedy lepiej, malujmy. [...] Chciałbym kiedy zrobić przepiękny rysunek, wydaje mi się to w chwilach całkowitego zapomnienia o wszystkim ostatecznym blaskiem sztuki. Nie sarkajcie na biednego malowidłarza. W istocie tam jedyna nieskazitelność, gdyby dosięgnąć można co w duszy się cni i w spojrzeniu, które by wiodła jakaś magicznie pewna dłoń, niezależna od ukształtowanych wykrętasów, wstrętnych. Nieobciążona tak ściągającym w dół malarskim balastem. Rysunek sam, samotny i artystycznie i antispołeczny [...] Czy kształcić to w sobie aż się stanie?
J
Drodzy Iro Stefanie
2 III [1942] (2 IV /42/?)
Wybaczcie natarczywą kartkę. Pisał mi tymczasem brat, chorował, że też nikt z nich nie odezwał się. Mnie zaś niepokój podszywał skórę, kłopoty do tego perczane i fenigowe.
Nie wie się chwilami, jak wybrnąć z wszystkiego. Co Wam z tego w te właśnie Święta? Tyle jestem spokojniejszy, że życzyć możemy Wam, by jajko wtoczyło się na łowicki stół krągłe jak sztuka, zgniecione w dobrotliwej dłoni Stefana.
Zgnieść samego siebie jak natrętną skorupę, by raz przestać o tem pisać, co daremnie stara się załatać ogromne niedomaganie. Choćby więc ktoś cudnie znienacka chwycił akord cis-moll, paleta w ogniu stanęła, z opryskliwej wieżyczki wykwitł jeździec na koniu bez heroicznego patosu wsparty o jedyną kolumnę nad całym miastem, pysk zawiesić na klamce, by nie przegnać woni zmartwychpowstania. Kiedy właśnie wtedy nieraz takie cudne mgiełki wiosenne, butne dziś jeszcze niektóre niewiasty Śmieją się, jakby w sobie kurki gdaczące czy gdakające więziły. Mało, zdaje się, one wiedzą o sztuce, żywe płaskie female ciągle zadawanego jej gwałtu, by krzyknąć się chciało pod obłoki, że oczywiście sztuka niczem, skoro splatana rzeczami, które wszyscy przecież noszą na ręku, jak wielkanocne jajko, które niech Wam smakuje cne i prawdziwe bez fałszu podane – życzymy
Tola Jan dzieci
Drodzy Iro Stefanie.
22 III [1942]
Darło mnie w palcach, by siąść i pisać, jak piekły mnie palce owej pamiętnej nocy sylwestrowej, dopókim nie strącił sprzed nosa komuś Verdiego, siadł do cudnie czarnego pianina (forte) i grał przez dwie godziny z rzędu [...] Może Wam kiedyś opowiem przy cichym kubku gorącej Śmietany o pewnych artystycznych zbłąkaniach. Nie tyle zabłąkaniach ile prawdopodobnie szukaniu swej ścieżki. [...] Dla czego sztuka, dla kogo? Pytanie, nad którym [...] biedziło się oczywiście, dwóch Gogów – Gogh van i Gauguin – przed Noa-Noa. [...] I u siebie [tj. w Polsce – przyp. red.] znajdziemy przykład powikłania dwóch płaszczyzn, artystycznej ze społeczną [...] Klnę tę wojnę, bo tyle mi spraw ginie – nie obrazów, te pal sęk, tylu nie mogę zrobić rzeczy. [...]
Jan
Kochani Ptasimleczkowie
18 IV [1942]
[...] Dużo pracy pięknej nas pewnie czeka, dzięki niej chyba pękną ostatnie bąble powracającego wciąż szaleństwa. Chciałem Wam pisać trochę o swych kłopotach. O tym, np. że sprawiłem dzieciom chodaki zaopatrzone w rzemyki i że stąd dzisiaj właśnie malować dalej będę mógł deskę
w szafie, co pozostała po lustrze strzaskanym. Tymczasem chodaki psują się i pięć kresek zrobiłem wszystkiego. Jutro zaś wstać zamierzałem rano, raniutko, by narysować domy dalekie, co przed wzeszłym jeszcze słońcem, przerozkosznie wpraszają mi się oknami. Tymczasem zrobiło się późno, nie wiem czy wstanę w porę [...]
JS
Stefanku Iro kochani
7 VII [1942]
Gdybyś wiedział jak ucieszyłeś mnie listem swym, uściskałbyś mnie za to. Po trochu obchodzi mnie wszystko o czem pisałeś, to nawet, dlaczego przyjaciółka Twa żona zamilkła, najbardziej jednakże, iż ta Śliczna biała plama w niemały wprawia Cię zachwyt. Jak to szurać trza akwarelą zdecydowanie, Śmiało i otwarcie, dodałby Balzac w przeciwstawieniu do Proust’owego nieraz pastich-owego kluczenia – Niedaremnie wśród impresjonistów być mu przystało tous les points du rouge - bleu - vert du matin jusqu’au soir. Przynajmniej czas delikatnie obracasz, chłonąc Balzaca, skoro sam dwa miesiące repetuję Conrada i nie mogę dokończyć – Wykopałem się z lektury, zostałem raczej z niej wypędzony, odczuwam daleką jakby jej pomoc, ratujące ramiona w braku nieosiągalnej dziś muzyki, mając na karku jak wroga jednego, z którym rozprawić się muszę [?], tłumacząc książkę przepiękną o sztuce. Focillon’a Vie des formes, w której sprzęgło się nad wyraz celnie, słusznie i bez ochybień niemal marzenie z artystyczną rzeczywistością, w teoretycznym swym rozważaniu. Poszukiwania techniczne, osadzenie obrazu czy rytu na swej płaszczyźnie i to jedynej, wielość poszukiwań tę właśnie uzasadnia jak kochankę danej chwili, wieńczące, w sensie pewnego zamknięcia, wewnętrzny niepokój wywołany właśnie przez zetknięcie się dwu hemisfer, znajdują w tej cudnej książczynie swe ukojenie w rozstrzygnięciach nie znających wahań ani naszych odurzeń [?]. Znakomity tutaj, traci węch, stając się historykiem. Nieco dziwne.
Jutro chcę sprawić sobie akwarel właśnie i tempery, ile się uda za pożyczone. Tempera kusi mnie obecnie – niedzielę całą nad nią strawiłem. Brnę w długi – wreszcie, lecz starczyć nie można, choć właściwie nie ma co kupić poza kilkoma funt. perek (mamy ich na kilka dni) brotaufstrichem., którego też nie mamy, muschelfleischem (tego własnie funt markę pięćdz.fen.) muszle Warciane, których Marek raz przyniósł i nie więcej, smaczne jak Wasze prawdopodobnie kury młode – więc udało mi się szczęśliwie, dzięki bliźniej dobroci, przysporzyć sobie nieco długu. To też należy do naszego dnia powszedniego. Kochany Bracie, jeśli ten kłopot masz z głowy, wyrastają inne jak
z rogu obfitości – przed piątą się wstaje – szybko Śniadanie pery z zielonym – dzieciom po trzy skibki się zostawia do tak zwanego obiadu (między drugą a trzecią). Markowi, który pracuje od siódmej do czwartej, daje się cztery, obiad tedy zazwyczaj znowu pery z czemś (?), gdy wracam
około szóstej na swój obiad, stajesz wśród skrzeczącej gromady – jeść – co? Pery i spać czem prędzej, by kołowrót ten sam rozpocząć dnia następnego. Filozofia rodzinno-społeczna, by tak nazwać animuszowo, myślinki, jakie dzień taki stwarza, całkiem wzięła w łeb, straciła byt swój
i rację – gilotynowana po prostu, dlatego, że płonną się okazała. Bez celu snadź. [...]
Idzie to wszystko swoją drogą, człek otępiały i wyłuskany z sentymentu rodzinnego, przygląda się tylko rozwojowi spraw niby bliskich, stających się dalekimi w rzeczywistości, względnie obojętnym spojrzeniem. W bezradności, rezygnacji. Eheu me miserum – Powoli stajemy się podobni do wycinanek lub cieni chińskich, jakie „Tatuś” z lubością pokazywał na ścianach mieszkań swoich tutedy czy tamtedy – czyś na to stworzony? by ciągle doznawać bezsensu spraw ludzkich?
Całujemy Was, drodzy, serdecznie, prosząc o list wkrótce
Jan
Drodzy Iro Stefanie.
17 X [1942]
Dziękując Wam za list, pragnąłbym wiedzieć, czy tak boleśnie odczuwacie tragiczne dzieje Europy jak moja biedna dusza. Na ogół spogląda się na ten ciągły zamęt, pełen sobkostwa, ciasnoty
i zakątstwa [ ?] pod kątem, by tak rzec, kozipierdkowym, nie uwłaczając cudnej fotografii, po pierwsze uściski powitania. Czegoś nie dostaje w uporczywych nieraz wysiłkach do scalenia wreszcie tej pięknej i najlepszych zapowiedzi na przyszłość mozaiki. Jednym tchem chciałoby się sięgnąć w porównaniu do cudu mozaiki prawdziwej. Za wczesne niestety byłoby, niesłuszne też
z tego i wielu innych powodów. Brak podporządkowania się, małe ogarnięcie horyzontu, nieokiełznana wyniosłość, można by nizać bez końca wyrozumowane paciorki, fałszując czy prostując istotny stan rzeczy aż do beznadziejnego warczenia bębna w powietrzu. Myśl żłobi sobie wprawdzie dalej łożysko i znika jak żaba w błocie. Gnębią mnie szczególnie etycznie wszystkie te sprawy. Znalazłem książkę tego rodzaju Noacka Das politische Ethos in der europäischen Diplomatie. Zabiorę się do niej wkrótce. Prócz tego Haushofera geopolityka na Pacyfiku. Poza tem jednakże cudne sztychy Rembrandta, dalej La pittura italiana del settecento – czasy Tiepola, gdzie wreszcie znalazłem czapy jakich dawno szukałem u Domenica Tiepola. [tu rysunek dwóch głów w wysokich czapach] O Rodinie książeczkę rzeźbiarza młodego Schillinga bez laickiego balastu napisaną.
Mimo że działanie społeczno-polityczne niepospolicie kuszące, sztuka pozostanie praiłem wszystkiego, i to wszystkiego, wszystkiego bez wyjątku jednym społem. Nie mogę się wprost doczekać zapowiadanego chiliastycznego spokoju i pokoju by móc swobodnie pójść za ruchem ręki czy spojrzenia. Tak mi wszystko nieraz obojętne dla sztuki właśnie.
Zapomniałem nawet o zostawionym przez Ciebie szczupaku, który, zaczynając pisać, uwiązł mi w krtani. Niby to tkwiąca w całym zamęcie, atoli spojeniem swym brzęcząca ponad nim. Cóż znaczy wszelkie tchórzostwo czy bohaterstwo wobec jednego wezbranego akordu czy natchnionego koloru. Nie może być dokumentem – opaczne takie żądanie – tylko przeobrażeniem – tu trzeba by już Norwidyzować, wysiłek zbyteczny bo copyright. Puszczam nieco wodze automatyzmowi jako drodze – siedzę w pewnym okresie doświadczeń niedoświadczonych – bo przeszkadzają bez końca – głowę mam pełną niestety strużyn marchwi oraz kapusty.
Całujemy Was Iro Stefanie i dzieci serdecznie i ściskamy
Jan
Drodzy Iro Stefanku
16 XII [1942]
Wczoraj miałem katar, dzisiaj go nie mam. [...] Gdyby tak można powiedzieć o wojnie, że wczoraj była, dzisiaj jej nie ma. [...] Dzieci cieszą się, że chociaż przez dwa dni z rzędu z nami będą – mnie się wydaje, iż może uda mi się co namalować – Otrzymam może od przyjaciół karton 76 × 100 niezmierny dla mnie – lecz mam coś takiego w zanadrzu – zresztą mam kilka płócienek ofiarowanych mi tego lata od Pogosia [Pogowskiego – przyp. red.] rozmiarów 22 × 30, 15 × 18, itp. – Śliczne prawda wielkością do cna przypominające Elsheimera. Lecz to co na nich już powstało – dalekie od tamtych czyby cudeńka – rehabilitowanego cztery pewnie lata temu w Paryżu George La Tour’a wyprzedzające tak pyszne w Świetle i cieniu dalekie powtarzam przez cztery choćby wieki zwiększającej się osłowatości człeka. Bliski chwilami do łez i równocześnie daleki – Pierro della Francesca – cudny – czapy podobne gdzieś u Tiepola – tak to się łączy niby tryskajacym Światłem na graniach. Tam nie wrócimy, jakie szczęście, że rozkoszować tem się jeszcze zdołamy [...]Sądzę, iż nastaną lata, kiedy uzna się wreszcie nicość i niecność wszystkich tych zdarzeń. Rewolucja, której z pewnością nie dożyjemy, dopiero wejdzie na właściwy tor i przemieni społeczność, w której i dziś nas dręczące zagadnienia starte zostaną w niwecz.
Sztuka atoli, miarodajna na dziś, nic a nic nie wskazuje. [...] Przecież to takie proste, że nie może w tym samym płaszczu Świata obiegać. Dziwne to ciągłe nieporozumienie - dawniej podobnie bywało? Dziś tylko łuski nam z oczu spadły? Byłoby tragicznie. [...] Kiedy się zobaczymy? Tak niedawno przecież, jak Skotarek biegł w górę ulicą Dąbrowskiego i miał na sztalugach Samsona
i Tobie maszyny owej dać nie mógł – Ty w oknie Świecąc łysiną Łazarewicza żłobiłeś? – Wroniecki – Kośianki – wszystko Świeże i urodziwe – niewypierzone, pieluszkowate tkwi w pamięci i zostanie z niej wymiecione – Pocieszcie nas znowu trochę i napiszcie tuż – tuż [...]
Jan
Kochany Vice Stefanie
12 III [1943]
[...] Może choć za to będziesz mi wdzięczny przez chwilę, iż pragnę jak Ty spokoju też ciszy, w której zbierać bym mógł kłos po kłosie co we mnie dojrzewa, iż tak jestem pełen cudnego niepokoju, który rozpostrzeć by się chciał i zastygnąć w barwie czy też wydrzeć się między palcami sostenuto in contrapunto albo wylecieć w obłoki po dionizyjsku rytmicznie [...] wiedzieć nam przecież wypada, iż z tą wiecznością w sztuce gorsza i cięższa sprawa niż z wszelką inną. Tej nie ujdziesz – drugie miną. [...] Zważywszy wszelkie już zagadnienia „artystyczne” – dwubiegunowość pierwiastków na artyst. płaszczyźnie schodzących się, przeciwstawne ich kojarzenie, zmysłowość duchem prześwietlona (w koncepcji), rytmiczne odrywanie się od zwykłych wydarzeń i mnogie drugie sprawy wadliwie to pewnie nazwane – duchowo-techniczne, które stopić się winny w kosmicznym scałkowaniu – wtedy mi zbiera się na straśne wątpienie, cy aby zocyło się – cy aby Świtnyło.
JS
Kochany Stefanku.
1 VII [1943]
Byś wiedział jak nieraz cieszę się przyjaźnią naszą i Waszą, zacząłbyś naprawdę słać mi listy malowane czy rysowane, mając czas przede wszystkiem do tego. Mnie go brak jak siedem grzechów głównych – jak cudne grzechów kwiaty – fleurs du mal. Co za piękne i ciekawe mogłyby z tego być później reprodukowane pamiątki. Malowany, rysowany przy tem pisany list, do tego krytyczny, wchodzący, ile możliwe, w intencje tworzyciela. I przygodny i wychodzący z ciągłego nurtu wewnętrznej pracy, zmierzającej do celu swego. [...]. Korciło mnie przed „wojną” publikowanie tego rodzaju auto- i biografji plastycznych – „Plastykom” szło o doskonałość – ta sprawa tutaj bez wagi – jakże niczem niezastąpione to wynurzenia właśnie w swej uroczej niedoskonałości.
Z wydawcami zaś trudniejsza jeszcze była rozprawa – w ogóle ruszyć nie można było jej z miejsca. [...]
[Jan]
Moista gwiozdki Kochane jakby
8 VIII [1943]
[...] Oglądałem przedwczoraj w piśmie niemiecko-włoskim głośnego kiedyś Chirica [...]. Wyrzeka [on] przy tym niemało, w czem godzić się z nim można, że wciąż nas odrywają, zapominając, iż miejsce artifexa qualis oczywiście sztalugi i Świat co sam w niego wpada – Co począć z cieniami? Spokoju nie daje tłumu zmora – Musi się chyba zacząć od chaosu, jeśli ma się coś wykształcić – pragnąłbym przez piórko, drzewo – akwarelę dojść do tempery – oleju –Lecz to pewnie jeszcze na płaszczyźnie bebechowatej, lecz oczyścić powinna się sporo cała sprawa, przechodząc taką drogę. Nie powinno być nienasyconego łaknienia za mniej istotnymi dodatkami, które w ten sposób winny zatracić się. Łakomstwu dotyko-wzrokowemu ma sprostać dzienniczek malowany – Przez dzienniczek współfalowanie ewentualne z tak zwaną obecnością dotrze coś, ufam, z bólem i trudem do formy przekształconej. Lecz forma nie tylko kształt, bo całość widzenia. Chodzę jak obłąkany zwierz. Nie mogę sobie ulżyć, bo muszę wojować – co me biedne wnioski znaczą wobec Świata innaszedszego [?]. Żaden izm nie obchodzi mnie. Coś dochodzi do parkosyzmu i zmieni się mieć można nadzieję – za pół wieku. Kilka dni temu jakiś wybraniec z podsinionym okiem przy znanym Wam Świętokrzyskim placu ujmował oddaną se białogłowę pod cne wypukłości no jakby znajdował się nie u nas tylko w Paryżu. Jakby mówiła dalej idąca przede mną brzydko rozstawiając nogi – nie warto ani papierosa – co, nie dosłyszałem. Nic pewnie już wartości nie ma poza właśnie uzasadnieniem meta-sztuki –
Piszcie – nie czekajcie na mnie. ściskamy Was serdecznie
Jan
Kochani – Przekochani
20 XI [1943]
[...] Cóż milszego nad rybałty w Bożej źrenicy? Sieść sobie przy rozindyczonej chacie w słońcu zamglonym przez pszeniczną kurzawę przed płótnem przynajmniej zasłaniającym z pół Świata – hej.
Kciołbym tak macać kury i fajno malować, troszku może lepić z gliny odpustowe frajerki. Poza tem nic nie mieć do czynienia z takim czy innym piekłem geograficznym. Gdzie zawsze coś i ktoś na pikiecie, albo chorągiewki muszą szuścić na wietrze. Po co? [...] Miłośnika znalazłem – mam od niego trociny raz po raz dyktę dostałem cacaną i zamówienie na obraz „Brzoza z pelikanem”, czemu nie zrobić czegoś z tego na modłę Orfeusza – Eurydyki – coś napisać Wam chciałem o muzyku lipskim Orffie może zapomnę Carmina Burana – Catulla operyzuje – Spać muszę iść ugłaskawszy pędzle.
Całujem Was, ściskam Was
Jan
Sideratki czyli gwiozdki Kochane
4 XII [1943]
W myślach mych pełno brudnej niewdzięczności – tak? za list piękny malowany, pisany. Dyć tam, ściskam Was do żebra ostatniego za czułe słowa i rzeźby. Tak trudno zabrać mi się i zebrać przede wszystkim wobec ciągłego niepokoju w domu, nieustającego też buntu małego Światka względem kromki chleba. Ciekawa może byłaby i historyjka czworga dajmy na to dzieci, walk ich mniej lub więcej heroicznych wobec przenikającego ich tak czy owak materializmu dziejów. Wypowiadają przynajmniej bez ogródek, co stare cymbały nauczyły się chachulić zasłaniać mgiełką rakietowego patosu. Dość, że w ciągłym szwargocie kłótliwym rozsypały się gdzieś po kątach fioletowe pantofle Celestyny, która na jednej z okładek książek, książczynek mych z sztuki, pierwsze kroki stawiać poczęła za pomocą ołówka. Tyle, że furknęła ku drzwiom, zielony płaszcz mając na ramionach, zbudzona czy zwabiona stukiem czegoś za ścianą, co jak brzydka garść szpilek kłuła ją w dłonie, by za naciskiem klamki doznać powszedniego wrażenia komina żółtego sterczącego nad brunatnym lasem
i kura białego biegnącego pod krzem w krajobrazie malowanym temperą. Obie płachetki – kojarzące się bez reszty w kolędziołkowych naszych bo naszych łysobykach co nieomylnie wiedzą, iż rzeźba cień winna rzucać na ścianę – jasna że ..... – wtedyć jak praiłże setna i sedna, nieomylnie tudzież wywąchają
z kolorów, jak na słońcu drżą brzozowe listki niby to wymacując jajo pod kurą. Płoną rzeczywistość
z obrazu – rozwiało Śmieszne pytanie Agnieszki co to tempera – czy jadła gdzie była. Tyleż dzieci, że któreś rzekło – to nie bajka lecz malowanie – uzupełnione odpowiednio przez kilkuletniego pędzlarza [...]
Jan
Droga Iro –
9 II [1944]
Rozkrzyczane, rozpiszczane z jaskiejś niezrozumiałej dla mnie na progu radości zastałem małe bractwo w domu. Chleby widzę rozłożone, cebule, olej, kasza, chleby jak placek mocno nadzarpnięte – takie bo smaczne – cebule jak malowane, olej jak wino –ziarenka pyłek cium cium Ciotuniu Matko Chrzestna wyrajona – Rózia odebrawszy rano kartkę w pośpiechu sama się wybrała dary Boże i Wasze przywiozła no i jak myszy Popielowe na powrót Matki czekały, by dobrać się do nich. Dziękujemy, całujemy – ściskamy Was bratuństwo Kochani – Bym Śpiewać umiał a Stefan jedną z postaci był Turandot usłyszałabyś kiedyś duet z opery lub baletu nowiutkiego zupełnie, wijących się naokoło pięknej podobno wschodniej księżniczki. Aż wystraszyłem się tego słowa (księżniczki) czy jest, niechaj będzie. Śniło mi się, iż byłem u Was, pokazywał i Stefan obraz swój, rozmiarów powiedzmy 70 na 30, na jakiśm zasłaniu z kwiatów, tuliły się do siebie rzeźbione dwie kurki jarzębatki, popstrzone miały pióra jak perlice, niech Wam jajka niosą na zdrowie. Dziś gdy wracałem księżyc tak bezczelnie wypuziały drapał się wzwyż nieba, że złość mnie wzięła, wymalować mu tylko un soufflet żeby zleciał i połamał się w kawałki. Teraz po kilku godzinach chmury już mu łeb zawróciły. Dębina wkrótce pewnie tkliwie zamajaczy zielenią, mój obrazek zeszłoroczny jak utknął tak stoi na jesieni. Czy to nie pięknie, z jesieni od razu przeleźć we wiosnę, trzeba jednakże coś wreszcie wymyślić, wymalować, wypisać by stało się zadość celowi, ku jakiemu człek znalazł się na Świecie. Odpiszcie Iro Stefanie
Całujemy Was ściskamy i Dzieci
JS
5 III [1944]
[...] Statyka barw i kolejność ich gamy niejedne z pewnością jeszcze kryje w sobie niespodzianki. [...] Doskonałość techniczna, jak trudna tak i niebezpieczna [...], wykoleja często jednak wiodąc drugich [...] na manowce. Sami pewnie wiele grzeszymy, niewłaściwie, tchórzliwie nieraz posługując (popisując) temi rzeczywistemi składnikami rzeczy tak niezmiernie wielkiej wagi jaką będzie sztuka niezmiennie. Przecież to żadne małpie zwierciadło tylko jedna ze społecznych krańcowości.
Kto wreszcie stworzy dekalog artystyczny? Może to kiedyś wyjaśnimy sobie lepiej nawzajem rozmawiając lub pisząc, ile odetchniemy trochę. [...]
Jan
Kochani
23 III [1944]
[...] Teraz już całkiem nie wychodzę z roli niewiasty, której na imię było Marta, pomywam, skrobię perki, jakie tam dalekie wiano wdzięcznych prac domowych, w głowie nie myśli pełno, tylko jedna rozpacz czasem, na głowie zaś muzy skaczą, jedna to raczej muza jak mysz biała któraż to największa dręczycielka plastyczna [...] męczy i męczy nie dając spokoju, dziś właśnie znowu na szybie tramwajowej pojawiły mi się manekiny, więc co tchu między łyżką strawy a brudną wodą kuchenną sypnąć z lekka ołówkiem, by nie uciekło, w niedzielę by zacząć niewiadomo już które znowu niedokończone obrazisko [...] Radostkę miałem z książeczki zdobytej o sztuce francuskiej. Od Poussina do Maneta – wypisy to z ówczesnej literatury historycznokrytycznej o nich, z pism ich własnych Poussina czy Delacroix Baudelaira Zoli w ichże języczku pisane. [...]
JS
Kochani –
14 IV [1944]
Weszliśmy wreszcie w orbitę spojrzenia zachodu. Święta, pół Wielkiej Soboty do tego, majaczyły przede mną jak dobry sążeń czasu, gdzie to zapowiadałem sobie odrobić niejedno ze swego barłogu. Tymczasem zabrzmiało inaczej, minęły w nowym umęczeniu, spełzły po prostu. Trzeba się jednakże, póki żyw, otrząsnąć z tego, wracając, kiedy stan fizyczny się poprawi – serce zaczyna mi niedopisywać – do dzierganego swego malowania. Co za gajdu bajdu wobec listu Waszego tak w kolorach, woniach mile Świątecznego. Przezeń Iro, przez Śliczne drzeworyty, Stefanku, weszło wesela niemało w naszą Wielkanoc. Ściskam Was Oboje za hojność Waszego serca Czem dłubiesz? Widać bowiem, że dłoń wraz z instrumentem coraz piękniej się zgrywają. [...] Dużo, widać, posiadasz jeszcze Świeżości. Ja, bo chwilami, czuję się zwiędły, przemęczony, dlatego może daję upust niejako swobodnemu wodzeniu pędzla po płaszczyźnie, nie broniąc się zbyt przed napływem podskórnego nurtu płytszego lub głębszego, falowania bez określenia, sentymentu bez wklęsłości. Z czem połączona pewna aktywność techniczna[...]
Jan
Kochani Iro Stefanku
19 IX [1944]
[...] Wszystko zresztą w coraz to większej mgle jakby nikło, tonęło. Gdzieś się ryby podziały, malowanie, rysowanie w zielony kąt poszło. [...] Nas przynajmniej jeszcze trochę ochrania względnie dalekie skrzydło wojny, że pomyśleć nieco można, ile woli starczy, choćby gmernąć pędzelkiem. [...] Tak szybko wszystko pomyka, że zapomina się nawet o czasie straconym, jego mikrobiologii. [...]
JS
Kochani –
17 XII [1944]
[...] Zima się jeszcze nie rozpoczęła, myśli ku wiośnie gnają. [...] Nieraz wydaje mi się, że latam jak fryga mimo społecznego ładunku [...] Boże psalmodyczny, czemu to życie idzie właśnie takim wywijasem. Że skupić nie można się w sobie [...] Więc tak się kidamy, kiwamy, kwiękczymy. Zapytując co porabiacie, ściskamy Was serdecznie kiedy zanucicie Lulajże.
Jan
23 VI [1945]
[...] Stargam się targam – miało być trochę – malując. Łatam dawniejsze – poszturchała je wojna, może wreszcie co pocznę nowego. Stan farb karkołomny, resztkami gonię [...]. Że Wroniecki wrócił, wiecie, z Skotarkiem widziałem się niedawno temu. Wystawa działa ogólna od dwóch tygodni.
Tak mi w domu wszystko przeszkadza, że ledwo zipię chwilami. Nie mogę się skupić, nic zrobić. [...] nieraz wydaje mi się, że D’Annunzio wybrnął z sytuacji czyniąc dzieci sto. Dosyć się uczą, mam nadzieję, że przejdą. Papierzysko wstrętne – pióro niemniej.
ściskamy Was całujemy serdecznie
Napiszcie JS
Stefanku –
30 VIII [1945]
Widzisz jak mi ręka skacze. Lecz znowu niepokój w domu z powodu „bliźnich” – [powojennych „dzikich” lokatorek – A.Ł.]
Chciałem – co to słowo właściwie znaczy? – więc w dniu Twym jedynym wybranym ofiarować Ci na wiązanie dziejki pewnego wiersza ilustrowane [...] spełzło oczywiście, czy kiedy będzie – ufajmy. Jakby ktoś wszedł, zapytał co robisz ? Wiadomo – maluję. Dla kogo ? Nikogo. Co takiego ? Dzień szary – Jakie to nudne – Bawisz się – Nieporozumienie, tak powiedziano by. Póki tchu, nie stanę w szeregach tych, którzy przestali malować czy tworzyć – bo nie ma żadnego argumentu, który za tym by przemówić mógł – bezrozumne właśnie stawianie tych spraw na rozum – tu na szczęście istoria finita
[...] Ja pragnę, bym był usprawiedliwiony wobec Was. Zdławiony jestem całkiem – Urlop już mija – a z mego pełnego serca wezbranych myśli pozostał step. Usycham z tęsknoty.
Całuję Was najczulej, najserdeczniej ściskamy
JS
Kochani
15 VII [1945]
Zatęsknię się za Wami, zaschnę i sczeznę jak szczep winny bez Śmietany, postanowiłem bowiem z bólem i żalem serdecznym w domu pozostać. Z „jednej strony” obawa przed wściekłą podróżą niewygodną zatkaną, z „drugiej strony” lęk wobec czasu utraconego, z trzeciej czad w duszy ciągle się rozpościerający z powodu szatańskiego obłoku, który rozpiął się nad nami w postaci lokatorek pogorzałych zadem na cztery wiorsty szerokim, Świat zasłaniających, niepokój, zgiełk, piekło słowem wnoszących w dom, co pragnie pokoju, by rozdygotać w pracy pędzle i myśli, otuchę do życia wytrącając z garści, ciot wierutnych, jakby je wicher ponury rozżagwił i osiadł im w pyskach i czeluściach wszelakich ciał ich odydłanych, ropą cuchnącą napełnionych, smrodosiejnych, czarnym syropem wespół z smołą wietrzonych, diabłem samym wypępionych pod Huxleyem (?) [...].
– z piątej, życzenie chytrze ukryte, by z Was któreś zjechało tu do nas, wśród nas swoim uśmiechem, ileż ach lat niewidzianym, zajaśniało, w oczy pocałowało za wszystko, co się stało. Tyleż mam planów i najlepszych zamiarów, by choć cosik utwierdzić, przyłapać i powstrzymać, że aż boję się iż ucieknie jak psypiorysia w poco to wszystko, kiedy tak idzie rydwan życia tego by Tacyt nowe roczniki pisać mógł bez wytchnienia, podając palice koledze swemu z Patmos. Coś trzeba, nic tylko trzeba, znów jest i czyha, by wskrzesnąć jak ów atom urjański. [...] Za list dziękujemy, prosimy o nowiuteńki jak z igły
JS
Kochani
29 VII [1945]
Od nie waszego listu do mojej odpowiedzi sporo spraw pod gwiazdami utknęło. Tymczasem jabłka spadają. Jedno, drugie, trzecie o pewnym, wiemy, kształcie, o barwie określonej, o wyraźnym uzmysłowieniu. Prawda, jakie to problematyczne. Niech jednakże, zerwawszy się samowolnie od gałęzi, w dół lecą z szybkością, której żadna bajka nie wyrówna, aż stukną o ziemię wypokrzywioną, wymarchwioną wszelką ogrodowizną. Do rana nawet gotowe coś wydudlić, ile zdeszczone. Nie myśli się o tym cudzie, taki prosty i wycuchany [?]. Wygrać, po co skoro jabłko samo niczem pałeczka bez skazy rytmicznie uderzająca w głuchy kocioł. Opisać, zdawałoby się, można i przepleść krążnoprędki bieg, słodki, soczysty, winny, wonny, urobaczony owocu znaczonego wiekową zmarszczką pęknięcia, rozłożoną jak równik na Środku kosmotworka między ogonkiem a kominkiem. [...]
Czy nie patrzymy raczej na Świat oczyma bodajże Twemi, Chełmońskiego, Stanisławskiego, Courbeta, Corota – tego Świata pełni pędzimy jak balony w różnorodnie obłoczne ramiona. Żadnego innego stworzenia prócz tego. Smętek patrzy przez dwukropek. Wplątało się nieproszone w metafizykę czyli bezmyśl jabłka mego. Pragnęłoby wtrącić coś jeszcze o tak zwanej formie malunkowej, o przemalowaniu upadku jabłka na płótno, na katarynkę? Nie tyle może szwankujące ile zbyteczne dziś rozumowania naokoło formy, nie stanowią jednakże wskazania, by nawoływać o tworzenie sztuki społecznej.[...]
Jan
23 IX 1945
[...] Jak gwiazdy nakłonić, by łaskawszymi się okazały i nie skąpiły spokoju dla myśli ujścia sobie szukających? Odpowiedzcie ile zdołacie, pomóżcie. Przecież jesteśmy cząstką wszechświata, Świat nie stworzony, co czynimy, myślimy, odbywa się w bezmiernym złudzeniu? Świadomość nasza jedynie Świadectwem nieodpartej niewoli, niemocy? Co wobec tego np. ze sztuką? Nieswojo żądać od niej – no czego – miłosierdzia, roztropności, cnót drugich katechetycznych, wszakże bezrozumne to. [...]
Drogi Stefanie.
17 IX 1946
Dziękuję za list z tylu wiadomościami. Zabierałem się również do epistoły, lecz zdrowie, raczej niezdrowie przerywa mi wątek. Nieraz mi lepiej, że zdaje się, iż wreszcie zaczyna się polepszać, tymczasem indziej znowu gorzej. A tu z pomocą Marka zagruntowałem kilka dykciąt, tektur, płótno jedno stare między tem, by ruszyć całym pędzlem tu masz. Siedzę dzisiaj, wczoraj jak szerszeń stracony.
Tyle lat wojny, teraz choróbsko uparte, że aż chyba przejdę na całkiem rozmiary Elsheimerowskie. W Sierakowie trzy historyjki zacząłem. Sporo przywiozłem rysunków, z których tu i ówdzie obrazisko jakie wydobyć bym pragnął. Materiału więc dość, byle tylko siły wróciły z urlopu. Nie uwierzysz z jaką przyjemnością oglądam „Topole”, które szczęśliwie wróciły. [„Topole” S. Szmaja – A.Ł.]
[...] Ile w Ostrowie farby są skorzystałbym w możliwy dla mnie sposób wymienny. Wdzięczny byłbym niezmiernie gdybyś poratować mnie mógł rozpylaczem jakim zbytecznym? Piszcie –
ściskamy serdecznie
Jan
Listy zilustrowano, wykorzystując następujące fotografie:
s. 81 – Jan Spychalski, początek lat 20.
s. 82 – Stefan Szmaj
s. 83 – Florian Spychalski z rodziną w Milanówku
s. 85 – „Maski Szmaja”, foto-autoportret, 1930
s. 86 – „Miasto wyobraźni”, rysunek w pamiętniku córki, 1945
s. 88 – Fragment pracowni artysty, 1928
s. 91 – List z 8 VIII [1943]; „Portret Stefana Szmaja”, kat. V, Szkic. 14, s. 71
s. 92 – Agnieszka, 1942(?)
s. 95 – „Para postaci”, rysunek z listu z 8 VIII [1943]
s. 97 – List z 8 VIII [1943]